Zaczęłam
się ostatnio martwić. No bo Młoda ma już 9 lat, pod bluzką coś
jej zaczyna rosnąć, okres dojrzewania tuż tuż. A tymczasem, w
temacie seksu, jest nie do końca uświadomiona. Niby wie wszystko o
ciąży, że dziewięć miesięcy w brzuchu, potem szpital i
taraaaaam, jest dzidzia. Nie wie jedynie tego, skąd ta dzidzia się
w brzuchu wzięła. Tak sądziłam.
Pomimo
licznych wysiłków nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na
pytanie, kiedy jest właściwy czas na uświadomienie dziecka.
Program szkolny przewiduje początek edukacji seksualnej w czwartej
klasie. No to może odpuścić i niech szkoła to za mnie załatwi?
Córka znajomych, zapytana o tę edukację powiedziała: „Ciocia,
oni nam animowanego pornosa puścili”. No
to może jednak nie.
Nie
jestem pruderyjna, a gdzie tam. Ale perspektywa wytłumaczenia
dziecku jak przebiega zapłodnienie i czym dokładnie jest seks, po
prostu mnie przeraża. A przecież musi nadejść moment, kiedy
tłumaczenie, że jajeczko i nasionko się łączą, nie wystarczy.
Przypomniałam sobie zdanie z jakiegoś pisma dla rodziców:
Podsuń dziecku odpowiednie książki.
Podsuń.
To podsuwanie wyobrażałam sobie tak: Siedzimy obie przy stole, nic
właściwie nie robiąc i nie patrząc na siebie. W pewnej chwili ja,
takim ukradkowo-wężowym ruchem, przesuwam odpowiednią książkę
po stole, w kierunku Młodej, równocześnie stwierdzając
konieczność pomalowania sufitu. Po czym natychmiast zwiewam. Nie
wiem dlaczego, ale w mojej wizji zwiewam zawsze, w te pędy. A Młoda,
z otwartymi ustami i kiwając głową, zagłębia się w lekturze.
Podsuwanie
odpowiednich lektur odbyło się zupełnie inaczej.
Z
okazji siódmych urodzin Młoda otrzymała, między innymi, taką oto
książkę:
Sean Callery, Clive Gifford, dr Mike Goldsmith, "Odkrywca", Wydawnictwo Olejsiuk, 2009. |
Ponieważ
Młoda chłonie wiedzę jak przedstawiciel grupy Demospongiae wodę,
książka wkrótce została przeczytana od deski do deski.
Przeczytana przeze mnie, bo z samodzielnym przeczytaniem tak opasłego
tomiszcza moje dziecko jeszcze sobie wtedy nie radziło. I wtedy też
podjęłam pierwszą próbę seksualnego uświadomienia córki.
Dotarłyśmy do tej oto strony i pomyślałam że, no ok, nadszedł
czas, przeczytam, co tu fachowcy napisali i będzie z głowy.
Sean Callery, Clive Gifford, dr Mike Goldsmith, "Odkrywca", Wydawnictwo Olejsiuk, 2009, str. 152-153. |
Młoda
zobaczyła jednak duży rysunek i zapłodnienie przestało ją
interesować. Kwestią wymagającą natychmiastowego i wyczerpującego
omówienia stało się „Jak bardzo boli poród?” Z ulgą
przekazałam jej więc całą wiedzę jaką posiadam na temat
znieczulenia (zastrzyk??? w kręgosłup??? to ja już wolę żeby
normalnie bolało!!! niemożliwe, żeby normalnie bolało bardziej
niż zastrzyk!!!), porodu naturalnego i cesarskiego cięcia. Po czym
stwierdziłam, że już późno i czas spać. A następnego dnia
zaczęłyśmy od następnej strony.
Minęły
prawie dwa lata. Temat porodu i związanego z nim bólu powracał
czasami, na pewien czas zmienił się nawet w lekką obsesję. Temat
zapłodnienia nie istniał.
Latem
moje dziecko z kilkoma koleżankami postanowiło zorganizować
piknik. Tzn. słowa na P. nie użyła, bo głośne jego wypowiedzenie
wróży gwałtowne opady. To było raczej: „Mamo, weźmiemy kocyk i
coś do jedzenia i zrobimy sobie, no wiesz, tu pod blokiem.” „No
jasne, idźcie, tu masz kocyk, tu wodę i kubeczki, o, i czereśnie
wam dam.” „Eee, czereśnie, dobra, ale daj jeszcze kasę na
chipsy.” „NIE. No dobra, jedną paczkę.” „Jedną paczkę? Na
cztery? No co ty?”.
No
i poszły. Prócz kocyka, czereśni i kasy na chipsy zabrały także
książki, co mnie niezmiernie ucieszyło. Z okna widziałam jak,
leżąc na kocyku i obżerając się chipsami, wertują książki,
gadają i śmieją się. Normalnie, jak to dziewczyny. Co mi się nie
podobało to fakt, że we trzy uwaliły się na kocyku w cieniu
Robalowego Drzewa, a czwarta, młodsza siostra jednej z koleżanek,
siedziała samotnie na ławce w słońcu. No cóż, tak bywa, różnica
wieku. Interweniować nie zdążyłam, bo Robalowe Drzewo dało znać
o sobie, sypnęło robalami i piknik się skończył z piskiem i
wrzaskiem.
I
znowu minęło kilka miesięcy, panta rei, niech to diabli.
Porządkowałyśmy z Młodą jej półki, jako że, niedostatecznie
systematycznie porządkowane, szybko zaczynają przypominać czarną
dziurę. Odnalazłyśmy przy tej okazji tuzin zagubionych zabawek,
pamiątek i innych dupereli. I odnalazłyśmy opisaną wyżej
pozycję. Oj, wybaczcie, od tego pisania o seksie już mi się
wszystko kojarzy. Pozycję książkową odnalazłyśmy.
„Ooo,
mamo, moja ulubiona encyklopedia!” Gwoli ścisłości, każdy z
odnalezionych przy sprzątaniu przedmiotów był tym ulubionym. „A
pamiętasz jak robiłyśmy, no wiesz co, z dziewczynami w lecie?
Przeczytałyśmy wtedy to”.
I
otwiera na stronach 152-153.
„I
wiesz, musiałyśmy Hanię odgonić, ona jest za mała, a to przecież
NIE DLA DZIECI. Ale chipsy jej dałyśmy.”
A
jednak. Z tym podsuwaniem książek to nie takie głupie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz