wtorek, 23 kwietnia 2013

Majówka

Majówka za pasem, mam zatem dla Was dwie propozycje wycieczek, które powinny sprawić frajdę dzieciom.


1. Gniezno - Lednica - Biskupin - Rogowo



Wycieczka zaczęła się koszmarnie. Wykoncypowałam sobie, że skoro nie chcemy tracić dnia na podróż, rozsądnie będzie podróżować nocą. Nie wzięłam pod uwagę polskich realiów. Nie będę wchodzić w szczegóły, krótko: pociąg na trasie Przemyśl – Szczecin, w trakcie majowego weekendu, bez możliwości rezerwacji miejsc, napakowany po dach, konduktor bezradnie rozkładający ręce („Paaaani, co ja mogę?”). No i my, z ośmiolatką i przerażeniem w oczach.
Jakoś to przetrwaliśmy, ale z serca radzę: jeżeli planujecie nocną podróż na dłuższej trasie, znajdźcie pociąg z rezerwacją. No, chyba że chcecie dotrzeć nocą z Katowic do Poznania, wtedy takiego pociągu nie znajdziecie, bo go, po prostu, nie ma. W każdym razie nie było w maju 2011.

Dobra, dość narzekań. Tak czy inaczej, rankiem wysiedliśmy na dworcu w Gnieźnie, zmęczeni, niewyspani i w kiepskich humorach. Piękna pogoda i wielka uroda pierwszej polskiej stolicy, a także śniadanko w ogródku jednej z licznych kafejek szybko jednak poprawiły nam nastrój. Planowaliśmy zwiedzanie katedry i Muzeum Początków Państwa Polskiego, ale po wizycie w Biurze Informacji Turystycznej, zdecydowaliśmy się na Lednicę i skansen w Dziekanowicach. Pognaliśmy na dworzec PKS. I tu czekała nas niemiła niespodzianka. Nad Jezioro Lednickie, które winno być Mekką turystów, gdzie właśnie trwał piknik archeologiczny, które oddalone jest może o 20 km od Gniezna – z Gniezna autobusem dotrzeć się nie da. Autobus jakiś kursuje, jeden dziennie bodaj, o godzinie, która nam w najwyższym stopniu nie odpowiadała. Nie uświadczyliśmy także obecności busików. Cóż było robić, skierowaliśmy się na postój taksówek. Przynajmniej taksówkarz się cieszył.

Po tych wszystkich komunikacyjnych niedolach dotarliśmy wreszcie do Dziekanowic.

Proszę o wybaczenie, jakość zdjęć, no cóż, powiedzieć, że pozostawia wiele do życzenia, to nic nie powiedzieć. Z braku aparatu, który w tajemniczych okolicznościach zaginął tuż przed wyjazdem, były robione konsolą do gier.



Hurra, dotarliśmy do skansenu!

















Wiosna w Dziekanowicach.










Skansenowe kózki - rezydentki.









Wnętrze wielkopolskiej chaty.










W zrekonstruowanej wsi nie może zabraknąć kościoła ...









... ani szlacheckiego dworku.










Opuszczamy Wielkopolski Park Etnograficzny, Ostrów Lednicki wzywa.









Na pikniku archeologicznym można lepić z gliny ...









... i udawać archeologa w piaskownicy.


















Widok na Jezioro Lednickie.










Ruiny rezydencji Mieszka I.










Lednickie koty domagały się poczęstunku.










Dla zainteresowanych  link  do oficjalnej strony Muzeum Pierwszych Piastów na Lednicy. Na stronie znajdziecie wszystkie potrzebne informacje oraz znacznie lepsze zdjęcia. 


Późnym popołudniem, nieludzko zmęczeni, doczłapaliśmy do schroniska młodzieżowego w Gnieźnie. Schronisko ma niezły standard, jednak to schronisko, nie hotel, luksusów się nie należy spodziewać. Ceny za to przystępne. A i luksusy nie były potrzebne, zasnęliśmy kamiennym snem, myślę, że i na podłodze byśmy się wtedy wyspali.

Następnego ranka humory dopisywały, parę godzin snu w przyzwoitych warunkach potrafi zdziałać cuda. Tym razem sprawdziłam połączenie, autobus do Żnina był. Do Żnina jednak nie dojechaliśmy, bowiem miły kierowca zaproponował, że zatrzyma się w okolicach Wenecji. I chwała mu za to, bo gdy wysiedliśmy, oczom naszym ukazał się widok, który do dziś mam w pamięci.




Dwudziestominutowy spacer w tak pięknych okolicznościach przyrody, doprowadził nas do Muzeum Kolei Wąskotorowej w Wenecji.


Ciuchcia jak zabawkowa.









Jak się tym skręca w prawo?
















Olać ciuchcię, pojadę drezyną.










Tuż przy Muzeum znajdują się ruiny zamku Diabła Weneckiego, trwał tam właśnie średniowieczny jarmark, jeszcze jedna, nieoczekiwana atrakcja.



Link do strony Muzeum Ziemi Pałuckiej.


Kolejką jak z westernu dojechaliśmy do Biskupina. Zameldowaliśmy się w Karczmie Biskupińskiej i dalej, zwiedzać.

Link do strony karczmy Biskupińskiej. 


Brama zrekonstruowanej osady łużyckiej.









Widok na rząd zrekonstruowanych chat.









Można samemu pokusić się o rekonstrukcję.









Można wybić denara Mieszka I.


















Można posłuchać opowieści o życiu w łużyckiej osadzie.









Można wreszcie pokłusować w siną dal. To znaczy, dookoła placyku.










Link  do oficjalnej strony Muzeum Archeologicznego w Biskupinie.



Następnego dnia znowu dopadły nas kłopoty natury komunikacyjnej. Pani z recepcji, zapytana o dojazd do Rogowa, zrobiła oczy jak stare monety z rybakiem. „Do Rogowa? Bez samochodu? Yyy, to chyba z Gąsawy. Ale jak to bez samochodu?” Doprawdy nie wiem, dlaczego takie zdumienie budzi u wszystkich brak samochodu. Ale co tam, jesteśmy twardzielami. Podeptaliśmy do Gąsawy. Wcale nie było daleko, przyjemny spacerek. Wyłącznie zmotoryzowanym wydaje się, że to jakaś droga przez mękę. Dalej było nieco gorzej, z Rogowa do Zaurolandii, która była naszym celem, trzeba było iść wzdłuż drogi szybkiego ruchu. Daliśmy radę, jesteśmy przecież twardzielami.
 

Kocham małego dinusia. 
Uwaga: teoretycznie, dotykanie eksponatów jest niedozwolone. Praktycznie zaś, spróbujcie tego dzieciom zabronić.






Ten pasiasty jest jak zebra, nakarmię go trawą.








Euoplocefala obronię przed drapieżnikami.








Przybij piątkę, przodku.









Jeszcze chwila szaleństwa w parku linowym ...








... i zjeżdżam stąd.









Link do strony Zaurolandii w Rogowie.


Wszystko co dobre, szybko się kończy. Następnego dnia przez Gąsawę, Gniezno i Poznań, wyruszyliśmy do domu. Gdy wyruszaliśmy, bladym świtem, odprowadziły nas dwa zające, wywołując euforię mojej córki. Szkoda, że nie chciały pozować do zdjęcia, za szybko kicały. Ale i tak zapewniły nam przemiły koniec wycieczki.


cdn.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz