piątek, 14 grudnia 2012

Pluszak alfa

Kiedy zaczęłam udzielać się internetowo na blogu, doświadczyłam nieznanej mi dotąd potrzeby. Potrzeby posiadania awatara, mianowicie. Własne zdjęcia, jako niezadowolona ze swego wyglądu kobieta, umieszczam niechętnie. I wtedy wpadłam na pomysł, który uważam za jeden z lepszych swoich pomysłów. Skoro myślą przewodnią mojej twórczości ma być koniec dzieciństwa, cóż będzie lepszego niż ON?

A zatem, Panie i Panowie, oto ON. Oddajmy mu głos.




Witajcie ludzie i pluszaki.

Nazywam się Simba. Imię mam po tym lwie z bajki, który został Królem Zwierząt. Też jestem Królem. Jestem Królem Małego Pokoju.

Stary już jestem i zmęczony trochę. Słabo widzę, bielmo mam na obu oczach, futerko wytarte od częstych kąpieli w pralce. Ale słuchajcie mnie, bo z wiekiem i mądrość przychodzi. Telewizja kłamie, gazety kłamią, ja jeden prawdę Wam powiem. Przykład mam podać? A choćby, mówią w tej telewizji, że w Chinach to chłam produkują. Kłamstwo to jest wierutne, toż ja w Chinach wyprodukowany! I to już z dziesięć lat będzie, jak mnie w fabryce pozszywali. I do tej pory ja się nie podarł i jeszcze ukochany jestem.

Ukochany jestem ze wszystkich zabawek najbardziej. Już dziewięć lat, jak mieszkam z moją rodziną i nigdy żadna lala, żaden misiek i żadne elektroniczne pipadło nie zagroziło mojej pozycji. Jestem Królem i już.

Wiele ja przeżyłem, oj wiele. Raz się strachu najadłem, jak mnie w księgarni zostawili. Księgarz przyszedł zaraz, z półki mnie zdjął, mówił, że telefonowali i polecili mu mnie odnaleźć i bezpiecznie przechować.

Innym znowu razem ten ich zwierzak, chociaż kot ale świnia jednak, upolował mnie i do kuwety swojej zaciągnął. Do kuwety, rozumiecie? I do drapania pazurami się zabierał. Wyciągnęli mnie nawet prędko i kąpiel znowu w pralce zrobili. A ja nie lubię, tego sierściucha niech sobie kąpią.

Ale w pralce to jeszcze nie najgorsza kąpiel.  W słonej, morskiej wodzie raz mnie moja Pani wytaplała. A raz położyła na pralce tak niefortunnie, że do wiadra z brudną wodą i mopem wpadłem. A potem to już wiecie, co było.
I podróżowałem też wiele. Byłem na Krymie i w Gdańsku, na Bałkanach i w Zakopanem, w Istambule i w Krakowie. I w wielu jeszcze miejscach. Fotografie tu są, pooglądajcie.


W Kłodzku pozowałem z moją Panią na rynku...
















... i piekłem chleb w podziemiach ;)
















Czołgałem się z nią kartonowymi tunelami ....
















... i zwiedzałem kartonowy zamek.
















Prawdziwe zamki też zwiedzałem, w tle dach zamku Bran, siedziby Drakuli. A na pierwszym planie ja i moja kumpela, lalunia w rumuńskim stroju ludowym.














W Złotym Stoku próbowaliśmy porwać pociąg do przewożenia urobku.
















Ale co tam moje przygody. Najważniejsze, że jestem przy niej, gdy jest szczęśliwa i gdy jest jej źle. I jestem przy niej zawsze, gdy zasypia.







środa, 5 grudnia 2012

Skąd się biorą dzieci, czyli o tym, jak (nie) porozmawiałam z córką o seksie



Zaczęłam się ostatnio martwić. No bo Młoda ma już 9 lat, pod bluzką coś jej zaczyna rosnąć, okres dojrzewania tuż tuż. A tymczasem, w temacie seksu, jest nie do końca uświadomiona. Niby wie wszystko o ciąży, że dziewięć miesięcy w brzuchu, potem szpital i taraaaaam, jest dzidzia. Nie wie jedynie tego, skąd ta dzidzia się w brzuchu wzięła. Tak sądziłam.

Pomimo licznych wysiłków nie udało mi się uzyskać odpowiedzi na pytanie, kiedy jest właściwy czas na uświadomienie dziecka. Program szkolny przewiduje początek edukacji seksualnej w czwartej klasie. No to może odpuścić i niech szkoła to za mnie załatwi? Córka znajomych, zapytana o tę edukację powiedziała: „Ciocia, oni nam animowanego pornosa puścili”. No to może jednak nie.

Nie jestem pruderyjna, a gdzie tam. Ale perspektywa wytłumaczenia dziecku jak przebiega zapłodnienie i czym dokładnie jest seks, po prostu mnie przeraża. A przecież musi nadejść moment, kiedy tłumaczenie, że jajeczko i nasionko się łączą, nie wystarczy.

Przypomniałam sobie zdanie z jakiegoś pisma dla rodziców: Podsuń dziecku odpowiednie książki.

Podsuń. To podsuwanie wyobrażałam sobie tak: Siedzimy obie przy stole, nic właściwie nie robiąc i nie patrząc na siebie. W pewnej chwili ja, takim ukradkowo-wężowym ruchem, przesuwam odpowiednią książkę po stole, w kierunku Młodej, równocześnie stwierdzając konieczność pomalowania sufitu. Po czym natychmiast zwiewam. Nie wiem dlaczego, ale w mojej wizji zwiewam zawsze, w te pędy. A Młoda, z otwartymi ustami i kiwając głową, zagłębia się w lekturze.

Podsuwanie odpowiednich lektur odbyło się zupełnie inaczej.

Z okazji siódmych urodzin Młoda otrzymała, między innymi, taką oto książkę:

Odkrywca. Jedna encyklopedia- cały świat wiedzy!
Sean Callery, Clive
Gifford, dr Mike Goldsmith, "Odkrywca", Wydawnictwo Olejsiuk, 2009.


Ponieważ Młoda chłonie wiedzę jak przedstawiciel grupy Demospongiae wodę, książka wkrótce została przeczytana od deski do deski. Przeczytana przeze mnie, bo z samodzielnym przeczytaniem tak opasłego tomiszcza moje dziecko jeszcze sobie wtedy nie radziło. I wtedy też podjęłam pierwszą próbę seksualnego uświadomienia córki. Dotarłyśmy do tej oto strony i pomyślałam że, no ok, nadszedł czas, przeczytam, co tu fachowcy napisali i będzie z głowy.

Sean Callery, Clive
Gifford, dr Mike Goldsmith, "Odkrywca", Wydawnictwo Olejsiuk, 2009, str. 152-153.


Młoda zobaczyła jednak duży rysunek i zapłodnienie przestało ją interesować. Kwestią wymagającą natychmiastowego i wyczerpującego omówienia stało się „Jak bardzo boli poród?” Z ulgą przekazałam jej więc całą wiedzę jaką posiadam na temat znieczulenia (zastrzyk??? w kręgosłup??? to ja już wolę żeby normalnie bolało!!! niemożliwe, żeby normalnie bolało bardziej niż zastrzyk!!!), porodu naturalnego i cesarskiego cięcia. Po czym stwierdziłam, że już późno i czas spać. A następnego dnia zaczęłyśmy od następnej strony.

Minęły prawie dwa lata. Temat porodu i związanego z nim bólu powracał czasami, na pewien czas zmienił się nawet w lekką obsesję. Temat zapłodnienia nie istniał.

Latem moje dziecko z kilkoma koleżankami postanowiło zorganizować piknik. Tzn. słowa na P. nie użyła, bo głośne jego wypowiedzenie wróży gwałtowne opady. To było raczej: „Mamo, weźmiemy kocyk i coś do jedzenia i zrobimy sobie, no wiesz, tu pod blokiem.” „No jasne, idźcie, tu masz kocyk, tu wodę i kubeczki, o, i czereśnie wam dam.” „Eee, czereśnie, dobra, ale daj jeszcze kasę na chipsy.” „NIE. No dobra, jedną paczkę.” „Jedną paczkę? Na cztery? No co ty?”.

No i poszły. Prócz kocyka, czereśni i kasy na chipsy zabrały także książki, co mnie niezmiernie ucieszyło. Z okna widziałam jak, leżąc na kocyku i obżerając się chipsami, wertują książki, gadają i śmieją się. Normalnie, jak to dziewczyny. Co mi się nie podobało to fakt, że  we trzy uwaliły się na kocyku w cieniu Robalowego Drzewa, a czwarta, młodsza siostra jednej z koleżanek, siedziała samotnie na ławce w słońcu. No cóż, tak bywa, różnica wieku. Interweniować nie zdążyłam, bo Robalowe Drzewo dało znać o sobie, sypnęło robalami i piknik się skończył z piskiem i wrzaskiem.

I znowu minęło kilka miesięcy, panta rei, niech to diabli. Porządkowałyśmy z Młodą jej półki, jako że, niedostatecznie systematycznie porządkowane, szybko zaczynają przypominać czarną dziurę. Odnalazłyśmy przy tej okazji tuzin zagubionych zabawek, pamiątek i innych dupereli. I odnalazłyśmy opisaną wyżej pozycję. Oj, wybaczcie, od tego pisania o seksie już mi się wszystko kojarzy. Pozycję książkową odnalazłyśmy.

Ooo, mamo, moja ulubiona encyklopedia!” Gwoli ścisłości, każdy z odnalezionych przy sprzątaniu przedmiotów był tym ulubionym. „A pamiętasz jak robiłyśmy, no wiesz co, z dziewczynami w lecie? Przeczytałyśmy wtedy to”.

I otwiera na stronach 152-153.

I wiesz, musiałyśmy Hanię odgonić, ona jest za mała, a to przecież NIE DLA DZIECI. Ale chipsy jej dałyśmy.

A jednak. Z tym podsuwaniem książek to nie takie głupie.


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Marsjanie i Wenusjanki

Z pamiętnika Młodej:

(Pamiętnik jest prowadzony w ramach pracy domowej, jestem zatem nie tylko uprawniona, ale wręcz zobowiązana do jego czytania. A na publikację fragmentów Młoda wyraziła zgodę. Żeby nie było.)

Dzisiaj dowiedziałam się w szkole, że niektórzy ludzie postrzegają dziewczyny jako biegające od butiku do butiku istotki! Wszystkie! Pewnie uważają też, że spóźniają się do szkoły bo wybierają ciuchy! A to nieprawda! Ja spóźniam się do szkoły bo trudno jest wstać o 7!

Strasznie zbulwersowana była tym faktem, przy czym, jak ustaliłam, to głównie chłopcy mają takie niepochlebne zdanie o dziewczynach. Najbardziej oburzyło ją jednak, że punktem wyjścia do dyskusji były takie oto zdjęcia w podręczniku:



Odkrywam siebie. Ja i moja szkoła”, wydawnictwo MAC .

Na pierwszy zdjęciu widać od lewej: małą stojnisię w maminych szpilkach, małego romantyka i wyluzowana dziewczynkę. Na drugim mamy kolejno: sympatycznego chłopaka w typie kujona, wysportowaną dziewuszkę i młodego pływaka. Niby wszystko ok, zdjęcia pokazują jacy bywamy różni. Ale coś tu się dzieciakom nie zgadzało. Podpisy mianowicie.

Nad pierwszym zdjęciem widnieje podpis: Jakie są dziewczynki?, nad drugim zaś: Jacy są chłopcy?

I to pomieszanie wywołało burzę mózgów w klasie IIIa.

Po długiej i burzliwej dyskusji, dzieciaki ustaliły co następuje:

Pierwsze zdjęcie przedstawia dwie dziewczyny i ich wymarzonego chłopaka. Na drugim mamy dwóch chłopaków i dziewczynę, z jaką chętnie by się umówili.

No i pojawił się problem niezgodności wymagań z rzeczywistością. Według mojej córki, jeżeli faceci chcą wysportowanych dziewczyn, które będą dla nich przede wszystkim kumpelami, a dziewczyny chcą obsypujących ich kwiatami romantyków, to „nigdy się nie ożenią”.

No i proszę, tyle książek na ten temat napisano, tyle było nieudanych związków. A to takie proste.

No to żegnaj, gatunku Homo sapiens.

czwartek, 29 listopada 2012

Lista marzeń do spełnienia

Do wizyty starszego gościa w czerwonym zostało 6 dni. Z tej okazji przeprowadziłam ankietę dotycząca najbardziej pożądanych prezentów. Ankieta została przeprowadzona na średnio reprezentatywnej grupie 13 chłopców i 8 dziewczynek w wieku 9 lat, uczniach trzeciej klasy podstawówki, w średniej wielkości mieście. A może grupa jest całkiem niereprezentatywna, któż to wie, w końcu – co ja wiem o statystyce?

A oto wyniki.

Zacznijmy od tego,

czego pragną dziewczyny.



4.


Prezenty, które pojawiły się pojedynczo na listach życzeń to:



1. Gra Monopoly.

Monopoly pack logo.png


Gra znana i lubiana od zawsze, klasyk, moim zdaniem dobry wybór.



2. Tablet

Jak widać, dziewczyny też bywają technofankami.



3. Piłka do gry w nogę



ESEFUL.jpg

A co, jak równouprawnienie to równouprawnienie, nie każda dziewczyna musi być księżniczką.


Księżniczki bowiem wolą otrzymać


4. piękną suknię koloru fioletowego z brylantami oraz 2 pary fioletowych bucików.

 

Ach, te kobiety.



5.Pamiętnik na kluczyk

 Pamiętnik z motylkami

O, ten pomysł mi się podoba, nie ma to jak pamiętnik. Ja wiem, XXI wiek, internet, blogi etc. Ale taki oldschoolowy pamiętnik ma swój urok. A jeszcze na kluczyk, mniam.


6. Coś związanego z końmi

To akurat moje własne dziecko, mam cynk, że staruszek w czerwonym przygotował:


Poradnik młodego jeźdźca



3.


Prezenty, które pojawiły się na 2 listach życzeń


1. Gra Mała Poczta

Adamigo, Mała poczta II, gra edukacyjna - Adamigo

Nie wiem co to takiego, sprawdzam w Google.

Hmm, gra edukacyjna dla dzieci w wieku 5 – 7 lat.

Coś mi się zdaje, że się dziewczyny naoglądały reklamy w TV.




2. Gra Spadające Małpki


Spadające małpki, gra zręcznościowa - Mattel 


Znowu nie wiem, dziękuję Ci, wujaszku Google, już wiem.

Looks like fun.

No i zawsze to okazja do wspólnej zabawy z dziećmi, daję więc plusa.


3. Lego Friends

Lego Friends, Sypialnia Mii, 3939, klocki - Lego

Jedna z ankietowanych napisała: „Lego Friends to klocki Lego, tylko dla dziewczynek”.

Nic dodać, nic ująć.



2.

 

Prezenty, które pojawiły się na 4 listach życzeń


Simsy!!!

The Sims 3 (PC) 

Najbardziej upragnione są Sims 3, ale i o dwójkę proszą dziewczyny gościa w czerwonym.


1.



Monster High



Zabawki - Frankie Stein Lalka na Piątek Trzynastego X0593



No to jest jakieś szaleństwo. Pięć z ośmiu ankietowanych dziewczynek pragnie wystrojonych potworów. W tym moje własne dziecko.

Do lalek Monster High mam ambiwalentny stosunek. Przede wszystkim nie nadają się do zabawy, co najwyżej do postawienia na półce. Zabawy nie wytrzymują, dwie z trzech, którymi bawi się moja córka, są już pozbawionymi nóg kalekami.

Dały nam jednak okazję do wprowadzenia Młodej w świat klasycznego horroru i powieści gotyckiej.
Ponieważ jej ulubioną postacią jest Frankie Stein, odważyliśmy się wspólnie obejrzeć ten film. Nie stał się może jej ulubionym, ale uznała że nawet, nawet.





No to teraz czas na to,

czego pragną faceci.




4.



Oto co się pojawiło na pojedynczych listach życzeń:



1. Netbook, mały telewizor plazmowy, laptop, telefon z ekranem dotykowym, tablet.

Cóż, faceci to technomaniacy. Inna sprawa czy nas, tj., chciałam powiedzieć, faceta w czerwonym, będzie na to stać.


2. Gra Statki

Statki

Statki to klasyka. Kiedyś wystarczały do niej kartka w kratkę i ołówek, dziś mamy fajną planszówkę firmy Granna, na szczęście niedrogą.

Tu mnie trochę ruszyło, bo chłopiec, który zażyczył sobie tych statków, innych życzeń już nie miał. Mam nadzieję, że dostanie, czego pragnie. Albo, że cokolwiek dostanie. Albo, że chociaż rodzice znajdą chwilę żeby z nim pograć w wersję ołówkowo-kartkową.


3. Lego Hero Factory


Lego Hero Factory Stormer XL 6230


Bardzo męska rzecz. I bardzo droga, niestety.



4. Gra Monopoly

Monopoly pack logo.png 


No proszę, młodzi mężczyźni także jej zapragnęli. I dobrze.



5. Gry komputerowe

GTA, Sims3, Harry Potter

The Sims 3 (PC)Harry Potter i Czara Ognia okładka 


Simsy ponad podziałami. Ale nie kupiłabym jej synowi bez stuprocentowej pewności, że tego właśnie chce.

Zdecydowanie odradzam GTA.


6. Film Harry Potter i Insygnia Śmierci


 Harry Potter i Insygnia Śmierci: Część II (2011)


Fanów czarodzieja w lennonkach nie brakuje.


7. Piłka nożna

ESEFUL.jpg

Tego przedmiotu na listach życzeń nie mogło zabraknąć.


8. Książka o dinozaurach.



księgarnia internetowa

O nie, nie, nie. Ponad dwadzieścioro dziewięciolatków i tylko jedno, JEDNO życzenie dotyczące książki. Smutne.



9. Nowe szafki.

Moja wyobraźnia wystartowała jak gracz w GTA. Może ma brzydkie i stare meble i z tego powodu wstydzi się zapraszać kolegów. A może wcale nie. Tak czy inaczej, dzieci nie powinny życzyć sobie nowych szafek. Niech się rodzice szafkami przejmują, kurde, no.

3.



Prezenty, które pojawiły się na 2 listach życzeń


1. Lego NINJAGO

 Lego Ninjago Epicka walka smoków 9450

Olej szkołę, zostań ninja.
Nie, lepiej przyłóż się do lekcji, zostań wykształconym ninja, a facet w czerwonym, być może, zakradnie się nocą jak ninja i jakiegoś wojownika zostawi.

A NINJAGO są w sumie fajne.

2. Play Station 3

PS3Versions.png

I wszystko jasne.

2.


Prezenty, które znalazły się na trzech listach życzeń


1. Gra FIFA 13

 FIFA 13 okładka

No jasne, ulubiona męska gra w wydaniu elektronicznym. Tylko jeden z chłopców zażyczył sobie prawdziwej piłki, podczas gdy gry o piłce - aż trzech.
Mam szczerą nadzieję że pozostali chłopcy po prostu piłki już mają.


2. Gra Assassin's Creed 3

 Assassin's Creed III okładka

Gra dla dojrzałych graczy ale upragniona przez dziewięcioletnich mężczyzn.
Przeciwko jej kupieniu przemawia fakt, że w wersji na PC ma szalone wymagania sprzętowe i nie każdy blaszak ją uciągnie. Ponadto, no cóż, gra się asasynem, a asasyn od tego jest, żeby dokonywał likwidacji, więc bez brutalności się nie obejdzie. Tym niemniej jednak, przyznam szczerze, że w AC 1 i 2, moja Młoda pograła trochę i jakoś nie zauważyłam, żeby zmieniła się w krwiożerczą psychopatkę. Co prawda gra w jej wydaniu polega głównie na skakaniu po dachach, chłopcy zapewne inaczej do tematu podchodzą.



I wreszcie niekwestionowany zwycięzca


1.




Xbox 360

 Konsola Xbox 360 4 GB z technologią Kinect


Pięciu z trzynastu chłopców prosi Pana M. o to cudo.
To wyjaśnia stosunkowo małą popularność PS3.

Tylko czy budżet gościa w czerwonym to wytrzyma?


Wszystkim dzieciom życzę wspaniałych prezentów.










czwartek, 22 listopada 2012

Będę grał w grę!

Bywają stereotypy tak mocno zakorzenione w naszej świadomości, że stają się dla nas prawdziwsze niż sama prawda. Wiele z takich stereotypów dotyczy dzieci. Niektóre z nich dotyczą gier komputerowych. A kilka dotyczy dzieci i gier.

Co robi w wolnym czasie dziecko, o którego harmonijny rozwój rodzice dbają? Rozwija swoje pasje, chodzi na lekcje tańca, maluje, czyta książki.
Co w wolnym czasie robi zaniedbane dziecko? Ano, siedzi przed telewizorem. Albo, co gorsza, przed monitorem. I gra w grę.

Co takiego jest w grach komputerowych, że uważamy je za czyste zło? Że są dla nas synonimem straty czasu i najbardziej ogłupiającą rozrywką pod Słońcem? Stop, pojawiło się kluczowe słowo. I nie jest nim „strata czasu”, „ogłupiająca” ani nawet „Słońce”. Kluczowym słowem jest „rozrywka”.

Większość rodziców niewiele wie o grach komputerowych. Stara to prawda, że obawiamy się tego, czego nie znamy. Nie znając się na grach, wierzymy w stereotypy, a stereotypy dotyczące gier, jakie są, każdy widzi. Patrząc na scenkę rodzajową „Dziecko przed komputerem”, dostrzegamy przede wszystkim dziecko, zgarbione i wgapione w monitor. To, co na monitorze, często umyka naszej uwadze.

Czy przyszło Ci kiedyś do głowy, że to zgarbione i wgapione dziecko nie marnuje czasu lecz – przeżywa przygodę? No jasne, że nie prawdziwą. Ale przeżywa to samo co Ty, gdy czytasz wzruszającą książkę czy oglądasz pasjonujący film.

I tu wracamy do kluczowego słowa. Gry są bowiem taką samą rozrywką jak filmy czy książki. Jedyna różnica polega na tym, że podczas czytania czy oglądania jesteśmy tylko biernymi odbiorcami, podczas grania natomiast, uczestnikami wydarzeń. Dlatego gry tak bardzo wciągają.

Rozrywka musi być jednak godziwa. Śmiem twierdzić, że dobra gra może być lepsza od kiepskiej książki. Powinna być także dostosowana do wieku dziecka. Nikt rozsądny nie zaproponuje wszak dziecku obejrzenia „Teksańskiej masakry” ani nie podsunie mu „Millenium” Larsona. To samo dotyczy gier.

Tu z pomocą przychodzi nam PEGI, czyli Ogólnoeuropejski System Klasyfikacji Gier. Tych, którzy jeszcze go nie znają, odsyłam do Wikipedii.



Musimy jednak pamiętać o jednej ważnej sprawie dotyczącej PEGI. System ten nie ocenia trudności rozgrywki. Może się więc okazać, że gra z oznaczeniem 3 będzie zbyt trudna nawet dla dziesięciolatka. Oznaczenie 3 to jedynie informacja, że w grze nie występują żadne treści nieodpowiednie dla dzieci.

Powtórzę, bo uważam to za ważne:
Dobra gra to rozrywka lepsza niż kiepska książka. Ale jaką grę możemy uznać za dobrą? O, to już nie tak łatwo. Istnieją dziesiątki gatunków gier, tak różniących się od siebie jak rosół od muffinek. Od układania puzzli po masakrowanie potworów. Sami wybierzcie, które z nich są godne zainstalowania na kompie Waszego dziecka. Trochę podpowiem. Oto prywatny ranking mojej córki.


5.



 Gra Starshine Legacy 1: Mystery of the Soulriders (PC)



Seria Starshine, PEGI 3
Wydawca: Brighter Minds Media, Stabenfeldt
Przygodówka dla koniarzy



4.



Gra LEGO Indiana Jones: The Original Adventures (PC)


Lego Harry Potter, Lego Indiana Jones, PEGI 7
Wydawca: Warner Bros Interactive Entertainment, LucasArt
Gry akcji
Dwaj ulubieni bohaterowie jako ludziki Lego – moja córka gra na PSP, dostępne także na inne platformy


3.



Little Big Planet (Gra PSP) - 0


LittleBigPlanet, PEGI 7
Wydawca: Sony Computer Entertainment

Cudowna platformówka, wspaniale pokazująca prawa fizyki.
Dostępna na PSP i na PS3 ale uwaga - są to 2 różne gry o tym samym tytule - i obie są wspaniałe.



2.




Gra The Longest Journey (PC)



Najdłuższa podróż, PEGI 12
Wydawca: FunCom
Przygodówka typu point'n'click
 
Gra leciwa, wydana w 2000 roku.
Mogę jednak śmiało stwierdzić, że od jej wydania nie powstała gra z równie niezwykłą fabułą.




1.




Syberia okładkaGra Syberia II (PC)


Syberia, PEGI 7 i Syberia II, PEGI 3
Wydawca: Microids
Przygodówka point'n'click

Przepiękna grafika, świetny dubbing polski, uwaga – trudne zagadki.

Ale Syberia to przede wszystkim opowieść. Jedna z najpiękniejszych opowieści o pogoni za marzeniami, jakie znam.



I jeszcze jedno. Gry potrafią inspirować. Poniżej rysunek mojej córki, zainspirowany jedną z pierwszych scen w grze TES V Skyrim.









czwartek, 8 listopada 2012

Ratunku, moje dziecko klnie jak szewc

W moich szkolnych czasach nosiło się w tornistrze „Dzienniczek ucznia”, malutką książeczkę do której nauczyciele wpisywali wszystkie stopnie oraz uwagi. Każdy rodzic winien był regularnie zapoznawać się z wpisami i poświadczać to własnoręcznym podpisem. Pamiętam jak podsuwałam dzienniczek ojcu, zawsze rano, kiedy już miał w jednej ręce aktówkę a w drugiej klamkę od drzwi wejściowych. Podpisywał, może i planując wieczorną pogadankę na temat zawartości dzienniczka, zawsze jednak o niej zapominał.

Dzienniczki miały jednak poważną wadę – były maleńkie, formatu A6 bodajże, i miały zaledwie kilkanaście stron. Bywało, że cała twórczość nauczycielska, z uwagami na czele, po prostu się w nich nie mieściła.

W szkole mojej córki, zamiast dzienniczków, funkcjonują „Zeszyty do korespondencji”. Zwykłe zeszyty, do których nauczyciele wpisują ważne komunikaty, zmiany w planie lekcji, informacje z jakiej ilości kasy rodzice muszą wyskoczyć i na co tak kasa zostanie przeznaczona. No i, naturalnie uwagi. Zwłaszcza uwagi.

Zasady dotyczące zeszytów są takie same jak te, które wiele lat temu obowiązywały odnośnie dzienniczków. Mam się zapoznawać i poświadczać.

Zapoznałam się zatem niedawno i poświadczyłam zapoznanie, z uwagą o takiej oto treści:

„Uczennica powiedziała na lekcji „brzydkie” słowo.”

Przystąpiwszy do indagacji ustaliłam, że owo brzydkie słowo brzmiało: dupa. Użyte zostało w zdaniu „Mam to w dupie”, które to zdanie było wyrazem frustracji spowodowanej niemożnością rozwiązania zadania z matematyki.

Wychowawczyni mojej córki to osoba rozsądna, nie mająca w zwyczaju robić afery z byle czego. Uznała widać, że „dupa” to, choć stanowczo niepiękne, jednak również nie najgorsze ze słów, które można usłyszeć podczas lekcji. Stąd cudzysłów, jak sądzę. Z nauczycielskiego obowiązku, uwagę jednak wpisała. Ja, z rodzicielskiego obowiązku, uwagę podpisałam. A potem zafundowałam dziecku dłuuuga rozmowę o przeklinaniu i brzydkich słowach.

A teraz podzielę się z Wami moimi poglądami na powyższe. Kto chce niech czyta, kto nie chce niech zmyka, bo ostrzegam że tekst będzie długi, prawie jak wzmiankowana rozmowa.

Zacznijmy od zabawnej historii, która przydarzyła mi się naprawdę.

Rzecz działa się kilka lat temu, Młoda mogła mieć może z 4 – 5 lat. Czekaliśmy na przystanku na autobus – miał przyjechać za 15 minut. 15 minut dla czterolatki – toż to wieczność cała! Trzeba było wymyślić jakąś zabawę, żeby się dziecko nie znudziło i nie zaczęło jęczeć. No i wymyśliliśmy...

Udawaliśmy mianowicie, że Młoda stała się nagle niewidzialna. Rozmawialiśmy z nią, unikając patrzenia w jej kierunku, rozglądając się teatralnie dookoła i udzielając pouczeń w rodzaju: „Jak przyjedzie autobus, podasz rękę mamusi i wsiądziemy razem, a teraz lepiej się nie ruszaj bo cię nie widzimy i możesz się zgubić”. Mała siedziała więc grzecznie na ławce, majtała nogami i zaśmiewała się do rozpuku. Kilku osobom na przystanku także umililiśmy monotonię oczekiwania.

Wspomniałam już o 15 minutach? Ach, tak. Czterolatka potrafi się skupić na zabawie średnio przez 5 minut. 15 to stanowczo za długo. Problem pojawił się w chwili, gdy zabawa zaczęła ją nudzić. A nas jeszcze nie...

Nie pamiętam już czy przeoczyliśmy czy też zlekceważyliśmy oczywiste sygnały że u dziecka 'wkurw się rodzi”. Kiedy już nie z zachwytem, a ze zniecierpliwieniem na nasze pytania: „Gdzie ona jest?” odpowiadała: „No tutaj jestem.” Kiedy ucichło radosne chichotanie, a zastąpiły je burzowe pomruki i coraz bardziej rozpaczliwe próby wpłynięcia na nasze zachowanie brzmiące mniej więcej: „No ej, no ej, ej, no!”. Kiedy wreszcie, koncentrując się maksymalnie i wkładając w to możliwie najwięcej emocji, wyartykułowała: „No przestańcie już!”.

Wiem, paskudnie się zachowaliśmy. Nie licząc się z uczuciami dziecka kontynuowaliśmy to przedstawienie, bo po prostu nas – dorosłych - bawiło. Ale to jest temat na inny wpis, jeszcze do niego wrócę.

Wracajmy do historii z przystanku. W pewnym momencie Mała nie zdołała się powstrzymać, na kolejne pytanie „Gdzie ona jest?” wrzasnęła z mocą:

„No, kurwa, tu jestem!”

To jeszcze nie koniec.

Zapanowała konsternacja, ktoś z przypadkowych widzów roześmiał się ukradkiem. Wtedy do akcji wkroczył mój najmilszy poślubiony, próbując uratować naszą rodzicielska reputację.

„Ależ Myszeczko” odezwał się tymi słowy, a w jego głosie pobrzmiewało zdumienie i lekka odraza. „Jak ty mówisz? Kto tak w ogóle mówi?'

„Mama” odparło krótko moje kochane dziecko.

I tyle, jeżeli chodzi o rodzicielska reputację.


Uwielbiam opowiadać tą historyjkę. Nie tylko dlatego, że uważam ją za zabawną, także dlatego, że wyciągnęłam z niej ważne wnioski. A oto i one:


To, że dzieci powtarzają to co usłyszą od rodziców, to fakt powszechnie znany, nie warto się o tym rozpisywać. Nawet wtedy, gdy, błędnie, sądzimy, że nie słyszą, i tak zdołają jakoś wychwycić właśnie to, czego nie chcielibyśmy aby usłyszały. Taką zadziwiająca zdolność mają i już.

Wiemy wszyscy o tym że rodzinny dom to nie jedyne miejsce gdzie nasze dzieciaki narażone są na usłyszenie słów powszechnie uważanych za obelżywe. Tym niemniej jednak, uderzcie się w piersi – kto z Was nigdy, ale to przenigdy nie użył grubszego słowa?

Gratuluję tym, którzy odpowiedzieli: ja. Ale wiecie co? Jesteście w mniejszości.

Zdecydowana większość z nas, rzadziej lub częściej, ale jednak, mięskiem rzuca.
Ta sama zdecydowana większość nie toleruje tego u swoich dzieci.
Coś tu jest nie tak, hipokryzją to delikatnie zalatuje.

Wszak autorzy wszystkich poradników traktujących o wychowaniu dzieci apelują: Daj przykład, nigdy nie rób sam/a czegoś, czego Twoje dziecko robić nie powinno.

Ktoś mógłby powiedzieć, że co uchodzi dorosłemu, nie uchodzi dziecku. Co wolno wojewodzie... .Nie zgodzę się. Tak, istnieją sfery życia dotyczące wyłącznie dorosłych. Praca na etacie, dajmy na to. Albo kredyt we frankach szwajcarskich. Albo uprawianie seksu. Kultura słowa jednak nie jest jedną z tych sfer. Decyzja co uznajemy za dobre, a co za złe, tym bardziej nie.

Dlaczego tak bardzo rażą nas wulgaryzmy, zwłaszcza u dzieci?

Ponieważ przeklinanie jest nieeleganckie, niekulturalne, dla części z Was jest nawet grzechem – nie takim z najcięższej kategorii, ale jednak.

Jeżeli zastanowić się nad tym, skąd u nas to głębokie przekonanie o naganności używania wulgaryzmów, to wielu z nas dojdzie do wniosku, że po prostu, tak nas wychowano. I teraz my tak samo wychowujemy nasze dzieci, jednocześnie, od czasu do czasu, sami puszczając wiąchę.

Zakładam, że pokolenie naszych rodziców przeklinało rzadziej. Moim, owszem, zdarzało się. Starszym ludziom dzisiaj także się zdarza, jednak rzadziej i mniej, hmm, barwnie niż nam czy młodzieży. Ale w to że pokolenie 60+ nie przeklina i nie przeklinało nigdy, nie uwierzę.

Tak więc nasi nieco mniej przeklinający rodzice wpoili nam zakaz przeklinania, który łamiemy i którego wpojenie dzieciom uważamy za imperatyw. Wszyscy.

Ukarać lub choćby upomnieć dziecko za przeklinanie jest gotowy zarówno ten, kto nigdy lub prawie nigdy nie rzucił grubszym słowem, jak i człowiek, który używa wulgaryzmów w mowie tam, gdzie w piśmie znalazły by się przecinki.

Albowiem wpojono nam jedynie zakaz, nie wewnętrzne przekonanie że należy go stosować.
Bo tak naprawdę, wielu z nas uważa przeklinanie za nieszkodliwe (nikomu się nic nie stanie), a w dodatku powszechne (wszyscy tak robią). Upominamy lub karzemy jednak dzieci odruchowo, tak jak nas upominali lub karali nasi rodzice. To coś jak powiedzieć „Na zdrowie” gdy ktoś kichnie.

Przypuszczam że w przyszłości da to tak samo mizerne efekty jak wysiłki naszych rodziców. Nasze dzieci będą przeklinać jako i my przeklinamy. I będą upominać i wstydzić się za Wasze wnuki.

No więc co, spytacie? Zaakceptować to że dzieciaki jada taką łaciną, że uszy więdną? Mieć nadzieję, że to im z wiekiem przejdzie? Jest na to szansa. Ignorować całkowicie? To działa w przypadku maluchów, z naszymi dzieciakami może się nie udać.

Ja postanowiłam przeklinające dziecko częściowo zaakceptować, a przeklinanie oswoić.

Po dłuższym procesie tentegowania w głowie, ustaliłam i wyłożyłam Młodej kilka zasad dotyczących przeklinania.

Akceptuję użycie brzydkich słów, także tych zdecydowanie brzydszych niż „dupa”, gdy są wyrazem silnych emocji. Dopuszczam możliwość, że Młodej się czasami coś wyrwie. Niechaj będzie to jednak pojedyncze słowo a nie zestaw wulgaryzmów poprzetykany tu i ówdzie zaimkami osobowymi. I niech to słowo będzie użyte stosownie do sytuacji. Oba powyższe przykłady użycia, ten z uwagi i ten z przystanku, są dla mnie do przyjęcia, z zastrzeżeniem tego że:

Staramy się powściągnąć język gdy sytuacja tego wymaga, w szkole, na urodzinowym przyjęciu u babci, w rozmowie z obcą osobą. Klniemy wyłącznie przy ludziach, którym to nie przeszkadza.

Nigdy, przenigdy, nie zaakceptuję wyzwisk pod adresem innej osoby. Nawet wyzwisk „łagodnych”, takich bez użycia wulgaryzmów. Za zdecydowanie bardziej naganne uważam powiedzenie komuś „Ty idioto”, niż „No, kurwa, tu jestem”. Ale to już nie kwestia kultury języka, tylko szacunku dla drugiego człowieka.

Tę ostatnia zasadę uważam za najważniejszą, a i tak zdarzyło mi się ją złamać. Nazwałam kiedyś obcego człowieka „ciulem”. Po tym, jak wjeżdżając pod prąd w jednokierunkową ulicę, o mały włos przejechałby Młodą. Może i pożałowałabym swojego zachowania, gdyby nie reakcja tego faceta.

Facet zatrzymał bowiem samochód i wysiadł, a jego mowa ciała przekazywała jasny komunikat: „Teraz ci walnę”. Chyba się jednak zorientował, że nie ma do czynienia, jak początkowo mniemał, z babą z siatami, tylko z rozjuszoną samicą, dziecku której zagroził, bo z walnięcia zrezygnował.

Pełen „słusznego” oburzenia zapytał tylko:
„Jak można tak kląć przy dziecku??”

I z tym pytaniem Was zostawiam.